wtorek, 29 sierpnia 2017

On

On się oddala... a może to ja? Może po prostu oddalamy się od siebie.
Pierwszy raz w życiu nic z tym nie robię. Zostawiam. Będzie co ma być.
Nie szukam też pocieszenia. Nikt w kolejce nie czeka.
Używałam ludzi, ludzie używali mnie. Do własnych celów. Do wypełniania pustki. Do zalepiania rany, wiecznie żywej, wiecznie bolącej. Kolejny facet, kolejny plasterek na ranę. Ale czy rana przestaje boleć kiedy zalepi się ją plastrem? Nie. Jej tylko nie widać...ale ona jest.

Nie wiem jaka jestem. Czy jestem pieprzoną egoistką czy też ofiarą, która spycha swoje potrzeby na później. Na nigdy. Czy potrafię tylko dawać? Czy pod moim dawaniem kryje się coś więcej...
Chcę brać, ale tak, żeby nikt się nie zorientował. Żeby nie zorientował się, że czerpię...

Jestem lustrem. To na pewno. Przyciągam ludzi podobnych do mnie.
Ktoś mi kiedyś powiedział coś bardzo mądrego "Odpowiedź jest w Tobie".

Jeśli On chce odejść znaczy, że nie jestem już jego odbiciem. Albo On moim. Nie ważne.
Zobaczymy co przyniesie jutro.
Jestem gotowa.



piątek, 25 sierpnia 2017

Prawda

Od kilku dni jestem bardzo niespokojna. Nieobecna. Zamrożona.
Pisałam z pewnym gościem z grupy DDA na FB. Jeden dzień. I wszystko zaczęło mi się plątać.
Poruszyliśmy pewne tematy, nie potrafię dokładnie wskazać co wywołało we mnie tę lawinę, ten efekt motyla. W każdym razie zadziałało.
Najpierw znienawidziłam siebie. Pofarbowałam włosy na ohydny fioletowy kolor. Na szczęście zmywalny.
Potem zaczęłam pracować nad K. Zaczęłam się nakręcać na niego i upatrywać w nim wroga, dążyć do odrzucenia. Stary schemat.
Zaczęłam się nienawidzić jako matkę. Bo byłam obok syna a nie z nim. Emocjonalnie go odrzuciłam, choć tak bardzo tego nie chciałam. Zapatrzona gdzieś w bok, nieobecna, z martwym spojrzeniem. Boże uchowaj. Tak bardzo się za to nienawidzę.

Cała mądrość wyczytana w książkach poszła w pizdu! Przepraszam za wyrażenie, muszę wywalić emocje.

Zdrada! Zdrada! Huczało mi w głowie. Każdy zdradza. Cały świat to syf. Wszystko jest czarne, brudne.

Dziś nastąpiła kulminacja. Ostatni trup wyszedł z szafy.
Już wiem co muszę zrobić aby pójść dalej.
Powiedzieć prawdę.

Oczywiście, nie każdemu. Nie mogę tego zrobić osobom, których tym zranię. Nie na tym polega mówienie prawdy. Ale wiem, że nie zaufam w 100 % K, jeśli nie pokażę mu całej siebie. Tej ciemnej strony także. Bo każdy jakąś ma. On mi pokazał, ja nie potrafiłam.
Chcę też to napisać. Nie wiem czy potrafię. Nie wiem, czy znajdę słowa... myślę jednak, że jeśli będę absolutnie szczera słowa same popłyną.
Chcę to napisać ku przestrodze ale też ku pokrzepieniu. Może komuś pomoże to co napiszę. Myślę, że sporo jest takich osób jak ja.




piątek, 11 sierpnia 2017

Co to jest normalność?

Upadam, podnoszę się, idę dalej.
Uczucia i emocje są we mnie. I te łatwe i te trudne.
Kocham.... jestem kochana. Przez syna, rodziców (tak, czuję się w końcu przez nich kochana), przyjaciela i kochanka.... Nie padły jeszcze te słowa. Jednak najczęściej czuję się kochana.
Czuję miłość w dotyku, pocałunku, spojrzeniu. Wtedy, gdy niesie moją torebkę, żebym nie miała ciężko, kiedy obejmuje mnie i całuje w szyję gdy robię nam kolację, gdy przytula w nocy lub trzyma za rękę szepcząc przez sen...moja malutka kochana...., gdy myjemy rano razem zęby i nasze spojrzenia spotykają się w lustrze.
Czasem jest jednak tak, że jest praca, że są obowiązki, że On chce mieć kawałek swojego życia, przyjaciół, rodzinę... a we mnie wszystko zaczyna się burzyć. Chciałabym być w centrum, chciałabym być bez przerwy wielbiona, chciałabym opętać go swoją miłością, związać, do utraty tchu... Zgroza.
Na szczęście łapię się w porę, że to zdrowe nie jest. Czasem sama, czasem za pomocą przyjaciół. Przypominam sobie, do czego prowadzi taka BIG LOVE.
Człowiek się dusi, nie może oddychać, szuka ucieczki... w alkohol, ramiona innej...
Czy tego chcę? Nie!
Staram się nie zapominać o swoich przyjaciołach.
Co nowego u mnie? Poszłam z kolegą na wesele. Obiecałam mu i wywiązałam się z obietnicy. Mimo, że w moim życiu jest K. Coś we mnie w środku się buntowało, że powinnam się skupić tylko na nim, że nie powinnam nigdzie wychodzić z innymi mężczyznami.  Jednak dałam radę. K w tym czasie poszedł z przyjaciółmi na koncert.

To niby takie normalne. Nie dla mnie. Nie dla osoby współuzależnionej, dla DDA.


środa, 28 czerwca 2017

Dom

Dom powinien być miejscem bezpiecznym. Schronem, przystanią, ciepłem, rodziną, przyjaźnią, ostoją, czymś pewnym, stałym, miłością.
A jeśli jest miejscem, gdzie ..... w delikatny sposób mówiąc nie czuję się dobrze?
Tak, tkwię u rodziców. Nadal. Nie ma dnia, tygodnia, godziny żebym nie marzyła o własnym mieszkaniu. Choćby kawalerce.
Liczę, kalkuluję, robię rachunki zysków i strat. I zawsze coś kosztem czegoś. Nie wiem czym mam się kierować. Jakie argumenty postawić za a jakie przeciw.
Bo jeśli coś wynajmę (na kupno nie mam zdolności kredytowej) to trzeba będzie się bardzo liczyć z groszem. I to dosłownie. Skończą się spontaniczne wypady za miasto, nad jezioro, z głupoty wsiadanie w auto i jeżdżenie od tak. Bo mały to lubi i ja też. Przecież paliwo kosztuje, dużo. Do tego jeszcze ubezpieczenie samochodu, przegląd, ewentualne naprawy, wymiana oleju.
Skończą się zakupy od czapy.
Bo ja nie miałam, to niech moje dziecko ma. Tak bardzo lubię patrzeć, jak On się cieszy. Z nowego auta, z hulajnogi, z piaskownicy, ze ślizgawki itd itp.
Bo chcę tę książkę, to ją sobie kupię.
Bo w końcu mogę sobie pozwolić na kosmetyki do włosów po których mam ładne loczki a nie mop na głowie.
Bo kocham buty.
Niestety, ale jeśli się wyprowadzę, to stać mnie będzie tylko na jedzenie (i to też bez szaleństwa) i ewentualnie małe przyjemności dla małego.

Najgorsze są weekendy. Gdy jest brzydka pogoda i siedzimy w domu.
Duszę się. Brakuje mi powietrza, czuję ucisk w klatce piersiowej. Przeszkadza mi moja rodzina, najlepiej wystrzeliłabym ją w kosmos. Zostałabym tylko ja i mały.
Niby wiem, czemu tak jest. Czemu ja taka jestem, czemu Oni tacy są. Wiem, że się nie zmienią. Wiem, że nie mają złych intencji, po prostu inaczej nie potrafią.
Ale nie potrafię wybaczyć.
Nie potrafię ich kochać.
W stosunku do nich jestem tylko skorupą.
Ostatnio moja mama zaatakowała. Mnie. Nie zapanowała nad tym. Jest mniejsza ode mnie.
Stałam na przeciwko niej. Nie cofnęłam się, nie mrugnęłam okiem. Nie wykonałam żadnego ruchu. Patrzyłam tylko z góry jak doskakuje niczym mały jazgoczący pies który chce ugryźć ale się boi.
Powiedziałam tylko..."No proszę, jaka idealna matka" 
W momencie osunęła się, oparła o futrynę, duszności, omdlenie, prawie zgon.
"Nie nabiorę się już na to" odwróciłam się na pięcie, zabrałam torebkę, małego i poszliśmy do auta. Pojechać, uciec, wyciszyć się.
Patrzę biegnie, po omdleniu nawet śladu, znowu jak torpeda, szybka, zwinna, zła.
"gdzie jedziesz!, do domu wracaj!, co Ty wyprawiasz!"
"Jadę z moim dzieckiem na spacer. Mam prawo. Nie muszę pytać o zgodę"

Tak to wygląda. Zdarza się raz w miesiącu, czasem rzadziej. Zazwyczaj wtedy, gdy jestem przed okresem i daję się wciągnąć w pułapkę pt. Zróbmy awanturę, oczyśćmy atmosferę tak jak to potrafimy najlepiej, znajdźmy kozła ofiarnego i obarczmy go winą. Czyli mnie.




piątek, 23 czerwca 2017

A gdyby tak przestać walczyć...

Zmęczona jestem. Bardzo.
Nie mam siły walczyć. Z samą sobą. Z wszystkimi wokół.
Coś się wydarzyło.
Pojawił się nowy facet - czemu jest mi z tego powodu wstyd?
Mniejsza z tym. Pojawił się i został.
Nie jesteśmy razem. To nie jest związek. Bo On tego nie chce.
Skąd ja to znam...
Uciekałam mu już kilka razy. Różnica jest taka, że w przeciwieństwie do "poprzedników" On nigdy nie dał mi odejść. Uciec tak naprawdę. Do końca.

Ale czy tak musi być? Czy to jest normalne?
Albo uwiązać kogoś przy sobie, zniewolić, obrosnąć niczym bluszcz, udusić sobą albo nic?
A może to mój toksyczny głód MIŁOŚCI odstrasza mężczyzn. Boją się po prostu.
Chyba w końcu to zrozumiałam. "Załapałam" jak to mówi On.

On jest dla mnie dobry. Miły bardzo. Czuły. Z resztą nie tylko dla mnie. Jest bardzo przyjacielski. Uczynny. Opiekuńczy. Nie boi się bliskości. Ale przede wszystkim JEST.

Zabrał mnie i mojego synka na wycieczkę... To On pokazał mu morze. Pierwszy raz w życiu.
Kopał z nim doły w piasku, robił babki...  Czy można pokochać faceta za jeden taki wyjazd?
Czy to jest normalne?

Próbowałam sobie wmówić, że to tylko seks. Ale nie jest.
Chociaż takie miało być założenie. Chyba obydwoje się okłamywaliśmy.
Nie chcemy miłości, trzymania się za ręce, spacerów, poznawania swojej rodziny, itp itd.

Próbowałam sobie wmawiać, że On chce mnie wykorzystać, skrzywdzić. Że jest złym człowiekiem.
Ale tak nie jest.
On mnie lubi. Nie ma złych intencji.
Od kilku dni czuję smutek. Ogromny. Ciężko mi na sercu. Dlaczego tak mi smutno?
Przecież wszystko jest dobrze.
A może to strach?
Że znowu wszystko zepsuję swoim chceniem, albo ucieknę a On tym razem da mi odejść...

Chcę przestać walczyć. Zostawić w spokoju to, na co nie mam wpływu. Zaufać sile wyższej....jakkolwiek to brzmi.






poniedziałek, 16 stycznia 2017

Poczucie własnej wartości

O to wszystko się rozbija.
Bo nauczona zostałam, że się nie liczę. Ja i moje potrzeby. Że jestem na tym świecie po to, żeby komuś było dobrze. Najpierw rodzicom, potem mojemu Panu.
Nie stwarzać problemów, na wszystko się godzić, uśmiechać się, nie podnosić głosu, nie płakać, nie mieć zmartwień a jeśli już to dobrze je schować, żeby nikomu nie psuć nastroju.
JA - kobieta idealna. Idealna kochanka, idealna żona, idealna córka. Wszyscy mają ze mną dobrze. Każdy ciągnie w swoją stronę.
A ja? Czy ja mam ze sobą dobrze?
Kurwa, nie!!!

Oczyska się otwierają. Były mąż w dupę włazi. Ale w naszym domu Ona. Nie wiem co On sobie myśli, że będzie miał nas obie? Była teściowa płacze, tęskni. Mówi, że kocha. Zaprasza na kawki, herbatki cudawianki. Były "przyjaciel" w zęby pluje, że pozwolił mi uciec.

Czyli jednak żal? Mnie? Bo było ciepełko, bo było bezpiecznie, bo było pozytywnie. Bo Oni się dla kogoś liczyli. Dla mnie. Byli ważni.

Czemu żałują, kiedy już nie czują, że są ważni? Kiedy ja uciekam, okazuje się że jestem coś warta?

Odejdę z domu, będę najlepszą córką na świecie. Wiem o tym.
Ale będzie znowu za późno.
Ludzie są popierdoleni.
Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą.

wtorek, 27 września 2016

Jestem

Długo tu nie zaglądałam.
Chyba nie potrzebowałam.
Myślałam, że mam wszystko poukładane. Trupy z szafy powywalane.
A tu taki ZONK.
Ktoś się pojawił.
Artur.
Zawładnął mną. Niebezpiecznie. Całą.
Od początku wysyłał sygnały ostrzegawcze, ja w to wchodziłam.
Ze współuzależnienia chyba nigdy się nie wygrywa.
Nagle staje na Twojej drodze osoba. Krótka chwila, spięcie. Grom z jasnego nieba. I nie potrafisz oddychać bez niego.
Piszą o tym piosenki.
Że to miłość.
Od pierwszego wejrzenia.
Szaleńcze zakochanie.

Ale gówno prawda.
To mój problem.
Za szybko się angażuję. Za dużo z siebie daję.
Przestaję myśleć o sobie, tylko co zrobić.... żeby On mnie chciał. Jaką mam być, żeby On mnie chciał. Jak mam zasłużyć na miłość.
A nie mogę, bo mam synka.
Muszę być odpowiedzialna, muszę myśleć trzeźwo.
Muszę radzić sobie z takimi sytuacjami.
Uciekać od silnych emocji.

Przeżyłam to mocno.
Chwilami myślałam, że nie dam rady.
Ale jak wszystko co nas spotyka, czegoś mnie to nauczyło.
Że nie jestem jeszcze gotowa.
Że nie jestem jeszcze ze sobą szczera.
Że nie kocham jeszcze siebie na tyle, żeby ktoś mógł MNIE pokochać. Prawdziwą, zdrową miłością.
Myślę, żeby iść na grupę.
Codziennie w poniedziałki na 18.00
Współuzależnieni i DDA.