środa, 28 czerwca 2017

Dom

Dom powinien być miejscem bezpiecznym. Schronem, przystanią, ciepłem, rodziną, przyjaźnią, ostoją, czymś pewnym, stałym, miłością.
A jeśli jest miejscem, gdzie ..... w delikatny sposób mówiąc nie czuję się dobrze?
Tak, tkwię u rodziców. Nadal. Nie ma dnia, tygodnia, godziny żebym nie marzyła o własnym mieszkaniu. Choćby kawalerce.
Liczę, kalkuluję, robię rachunki zysków i strat. I zawsze coś kosztem czegoś. Nie wiem czym mam się kierować. Jakie argumenty postawić za a jakie przeciw.
Bo jeśli coś wynajmę (na kupno nie mam zdolności kredytowej) to trzeba będzie się bardzo liczyć z groszem. I to dosłownie. Skończą się spontaniczne wypady za miasto, nad jezioro, z głupoty wsiadanie w auto i jeżdżenie od tak. Bo mały to lubi i ja też. Przecież paliwo kosztuje, dużo. Do tego jeszcze ubezpieczenie samochodu, przegląd, ewentualne naprawy, wymiana oleju.
Skończą się zakupy od czapy.
Bo ja nie miałam, to niech moje dziecko ma. Tak bardzo lubię patrzeć, jak On się cieszy. Z nowego auta, z hulajnogi, z piaskownicy, ze ślizgawki itd itp.
Bo chcę tę książkę, to ją sobie kupię.
Bo w końcu mogę sobie pozwolić na kosmetyki do włosów po których mam ładne loczki a nie mop na głowie.
Bo kocham buty.
Niestety, ale jeśli się wyprowadzę, to stać mnie będzie tylko na jedzenie (i to też bez szaleństwa) i ewentualnie małe przyjemności dla małego.

Najgorsze są weekendy. Gdy jest brzydka pogoda i siedzimy w domu.
Duszę się. Brakuje mi powietrza, czuję ucisk w klatce piersiowej. Przeszkadza mi moja rodzina, najlepiej wystrzeliłabym ją w kosmos. Zostałabym tylko ja i mały.
Niby wiem, czemu tak jest. Czemu ja taka jestem, czemu Oni tacy są. Wiem, że się nie zmienią. Wiem, że nie mają złych intencji, po prostu inaczej nie potrafią.
Ale nie potrafię wybaczyć.
Nie potrafię ich kochać.
W stosunku do nich jestem tylko skorupą.
Ostatnio moja mama zaatakowała. Mnie. Nie zapanowała nad tym. Jest mniejsza ode mnie.
Stałam na przeciwko niej. Nie cofnęłam się, nie mrugnęłam okiem. Nie wykonałam żadnego ruchu. Patrzyłam tylko z góry jak doskakuje niczym mały jazgoczący pies który chce ugryźć ale się boi.
Powiedziałam tylko..."No proszę, jaka idealna matka" 
W momencie osunęła się, oparła o futrynę, duszności, omdlenie, prawie zgon.
"Nie nabiorę się już na to" odwróciłam się na pięcie, zabrałam torebkę, małego i poszliśmy do auta. Pojechać, uciec, wyciszyć się.
Patrzę biegnie, po omdleniu nawet śladu, znowu jak torpeda, szybka, zwinna, zła.
"gdzie jedziesz!, do domu wracaj!, co Ty wyprawiasz!"
"Jadę z moim dzieckiem na spacer. Mam prawo. Nie muszę pytać o zgodę"

Tak to wygląda. Zdarza się raz w miesiącu, czasem rzadziej. Zazwyczaj wtedy, gdy jestem przed okresem i daję się wciągnąć w pułapkę pt. Zróbmy awanturę, oczyśćmy atmosferę tak jak to potrafimy najlepiej, znajdźmy kozła ofiarnego i obarczmy go winą. Czyli mnie.




2 komentarze:

  1. Trzymaj się, kochana.
    Dla Twojego Synka Ty jesteś domem, gdziekolwiek. Pamiętaj.

    OdpowiedzUsuń
  2. takie domy idealne to tylko w amerykańskich filmach, wierz mi. też mieszkam sama kosztem siebie, ale wolę to niż mieszkanie z rodzicami, przyzwyczaiłam sie ze zawsze jest coś za coś. dom dla twojego młodego to ty. nie miejsce. jemu jest wszystko jedno i nie musi mieć wszystkiego by być szczęsliwy, wystarczy uśmiechnięta spokojna mama. reszta to tylko dodatki, które i tak gina gdzieś tam pomiędzy... ;)

    OdpowiedzUsuń